Mogę się tylko domyślać, że to pytanie nie jeden raz spędzało sen z powiek wielu osobom, a przede wszystkim filozofom. Jak wiemy, taka forma rozważań stała się popularna w starożytnej Grecji, ale jestem przekonany, że już wcześniej w innych kulturach i cywilizacjach zastanawiano się nad tym po co właściwie człowiek istnieje i jaka jest jego misja. Na tej podstawie powstaje prawdopodobnie każda religia, w tym te największe, które przetrwały już 2000 tysiące lat i więcej.
Tutaj dobrym pytaniem byłoby też dlaczego się tak długo trzymają i skąd ciągle nowi wyznawcy ? Otóż, ludzie z natury mają potrzebę wierzenia w coś większego od nich, coś co wytłumaczy cud powstawania życia z połączenia plemnika i komórki jajowej, a po kilku miesiącach wyjścia na świat nowego życia…to jest jakby nie spojrzeć zawsze fascynujące, dla ateisty, agnostyka czy też dla osoby głęboko wierzącej.
No ale do czego innego dążę, fascynuje mnie od dłuższego czasu znajdywanie przez ludzi sensu istnienia, takiej codziennej rutyny dla której wstają z łóżka, myją zęby, jedzą śniadanie, idą do pracy/szkoły, wracają do domu, słuchają muzyki, idą znów spać… ale też dlaczego uprawiają seks, piją alkohol, palą papierosy czy zażywają narkotyki. Ostatnie cztery czynności zasługują na szersze omówienie, gdyż one należą już do grupy czynności, od których ludzie mogą i często się uzależniają. Tu kłania się kolejne ludzka potrzeba ukojenia tego szeroko rozumianego Weltschmerzu, czyli tego bólu istnienia, który niejako jest sensem lub bezsensem, ale każda nałogowo uprawiana czynność masturbacji, alkoholizmu czy zażywania innych używek służy ukojeniu lub wymazaniu tego bólu, w zasadzie świadomości jego istnienia, poprzez skupienie się na rzeczach przyjemnych, które przy odpowiedniej powtarzalności i podatnej osobowości, zamieniają ludzi w nałogowców !
Tutaj też warto wspomnieć o rzekomo zdrowych nałogach, jakich ostatnio sporo widać na co dzień, na ekranach naszych telefonów, komputerów i w rozmowach ze znajomymi. Media społecznościowe oraz telewizja karmi nas permanentnie obrazami ludzi smukłych, wysportowanych, zdrowo się odżywiających, idealnych rodzin, rodziców, etc, etc…. No i niestety wielu ludzi daje się ponieść tym trendom, wpadają w obsesyjny wir chodzenia na siłownie, wyżyłowują swoje ciało dla treningów typu cross fit lub chcą pokazać kolegą i koleżanką, że też świetnie sobie poradzą na zawodach triathlonowych, a docelowo w ironmanie, bo przecież jeśli tego nie robisz, to jesteś cieniasem, prawda ? W taki sposób ludzie wzajemnie napędzają się w kompleksy, pokazując innym że oni też są fajni, modni, silni, ale nie patrzą często na koszt jaki ponoszą oni sami, ale też ich partnerzy/partnerki oraz rodziny. Osoba wiodąca normalne życie chcąca podchodzić profesjonalnie do treningów jest praktycznie nieobecna w ciągu dnia w domu. Zaczyna dzień skoro świt od basenu lub biegania, w ciągu dnia stara się wycisnąć maksymalny dystans na rowerze, a po pracy musi jeszcze zrobić kilka innych treningów, żeby w końcu ledwie żywym wrócić do domu i spędzić czas z żoną/mężem oraz dziećmi. Obrazek z najlepszego amerykańskiego filmu, czyż nie ?
Dlaczego o tym wspomniałem ? Gdyż sam widzę, ile rzeczy na przestrzeni ostatnich kilku lat moich wyjazdów zagranicznych musiałem sobie jakoś ułożyć, aby wypełnić pustkę, tak na emigracji występuje one wbrew pozorom za każdym razem, czy to będąc w Niemczech, Hiszpanii, na Bali czy w Australii. Szukając powodów wprowadzania się w taki stan, tłumaczę sobie to zazwyczaj odległością od rodziny, przyjaciół i znajomych, może już mniej od miejsca jakim był dom. Chociaż co jakiś czas gdy zamknę oczy wracam wspomnieniami do takich obrazów, które były dla mnie przez dłuższy czas taką oazą (może nie do końca spokoju), gdzie czułem że mogę zawsze wrócić.

Teraz jest to już mocno zmienione, nie mam takiej w pełni bezpiecznej przystani, ale też czuję że przed sześcioma laty wylatując na Teneryfę, pożegnałem się z domem w którym się wychowałem i przez 26 lat życia czułem, że jest jest moją bazą wypadową, skąd zawsze będę leciał w świat i gdzie zawsze będę wracał. Teraz jestem trochę zagubiony, bo ani nie mam takiej stabilnej bazy w Polsce ani za granicą. W tym widzę kolejny punkt odejmujący stabilności w życiu.
Odnośnie stabilności, częściej jako mężczyzna słyszałem to z ust kobiet, że potrzeba się stabilizować, zakładać rodzinę, być odpowiedzialnym, słownym, nie zmieniać zdania gdy pojawią się lepsze opcje, itd., itd…. Ale też na bazie tych kilku doświadczeń i relacji widzę, że są to doświadczenia życiowe, które mają w nas zbudować takie a nie inne cechy, może nie za pierwszym razem, ale gdy trzecia z rzędu partnerka w końcu kategorycznie będzie się domagać zmiany nastawienia u swego partnera, może to już dać trochę bardziej do myślenia. A co do tej trudnej i nad wyraz bolesnej czynności używania szarych komórek, ludzie bywają niesamowicie uparci. Czasem ze względu na młody wiek i małe doświadczenie życiowe, innym razem ich charakter oraz brak samoświadomości nie pozwala im odpuścić i otworzyć się na inne możliwości. Można by tego sporo wymieniać.
W każdym razie, pustka o której chciałem mówić może też się tyczyć kontaktów interpersonalnych. Dla niektórych wysoki poziom wstydu, braku dobrej samooceny oraz inne kompleksy takie jak słaba znajomość języka obcego, mogą niesamowicie utrudnić życie na obczyźnie i zblokować człowieka, a co za tym idzie spowodować jego zamykanie się do wewnątrz. Taka osoba nie odczuwa potrzeby wychodzenia na miasto i poznawania nowych ludzi, nie interesują ją imprezy czy inne spędy, gdzie nie daj boże trafili by na kogoś znajomego i musieli wyjść ze swojej strefy komfortu i przełamać się do zawiązania nowych kontaktów. Taka jest smutna rzeczywistość w wielu przypadkach ludzi, którzy podążając za swymi marzeniami, gubią się czasem gdzieś po drodze i ciężko jest im wyjść z pędu i zadaniowości jakie sobie sami narzucili dla wypełnienia tej pustki. W ten sposób stają się pracoholikami, ale siedząc niezmiennie w tym samym miejscu. Podążają za rozwojem swojej pasji, ale nie zmieniają swych miejsc treningowych i nie rozmawiają z ludźmi, którzy robią to samo co oni. Traktują ich na zasadzie „cześć, cześć”, bo już kilka razy się widzieli, więc o tyle nie udają że kogoś pierwszy raz widzą, ale wciąż pozostają dla siebie obcy.
Niczym partnerzy w związkach, gdzie wstają o innych porach, kończą pracę o innych godzinach, a na koniec dnia widzą się na godzinę, dwie i idą znów spać.
Stąd moje pytanie, czy i dlaczego życie ma sens ?
A jeśli już ma, to dlaczego mam go szukać, jaka czeka mnie za to nagroda (tu kolejne ludzkie przyzwyczajenie, mianowicie oczekiwanie, że coś miłego stanie się za nasze trudy) ?
No właśnie przede wszystkim życie nie ma jednego uniwersalnego sensu, gdyż z tej perspektywy już teraz wszyscy moglibyśmy popełnić samobójstwo, bo i tak większość z nas przez całą długość swojego życia nic do poprawy życia na ziemi nie wniesie, zużyjemy tylko więcej wody, gazu, prądu, powietrza oraz zszarpiemy nerwy innym ludziom, najczęściej rodzinie. Więc czy czasem nie lepiej ulżyć takim bezsensownym wydatkom energetycznym i przejść do innego stanu ? Nikt nas wtedy już nie oskarża, nie ocenia, nie wypomina nam błędów, nie każe nam robić rzeczy na które nie mamy ochoty…. W skrócie, z wypisania się z tego matriksa jak dla mnie częściej jest więcej plusów niż minusów. *oczywiście w chwilach obniżonego nastroju, gdy po lecie nadchodzi jesień, gdy jestem bardziej wymęczony i zastanawiam się częściej po co to wszystko.
Na szczęści bazując na innych doświadczeniach, po burzy zawsze przychodzi deszcz i zmywa ten cały brud jaki zbiera się w naszej głowie i w naszym ciele, spłukuje to z sobą do rynsztoka i aż do kolejnego momentu gdy będziemy babrać się z myślami, bądź też fizycznie w szambie, nasz stan będzie lepszy i mniej depresyjny. Do nas samych należy dbanie o wydłużanie tych stanów górki, zamiast cotygodniowych dolin po braniu narkotyków, ciągłym życiu na kacu oraz innych ucieczkach od tej tzw. szarej rzeczywistości, która wielu z nas nie odpowiada, ale jakoś się przyzwyczajamy i idziemy przez tą szarugę przez życie. Tu czasem niektórzy nie wytrzymują oddalenia od swoich pasji oraz spełnienia marzeń i tak jak ja zaczynają wyjeżdżać w poszukiwania miejsca, które docelowo ukoi ich ból. No ale tu niestety nie zawsze działa to tak wprost, że wyjazd równa się ciągłe szczęście i wygrana na loterii. To też suma różnych zdarzeń i poniesionych kosztów, które odbijają się co jakiś czas echem w naszej głowie. Mówię tu co prawda z własnej perspektywy surf uchodźcy, który cały czas głęboko wierzy w to że gdzieś jest jego miejsce na ziemi, tylko go jeszcze nie odkrył. Z drugiej strony, patrząc na innych ludzi żyjących na wygnaniu, wydaje mi się że zbytnie idealizowanie własnego życia, partnerów czy miejsc do życia, też o wiele utrudnia to zwykłe cieszenie się z życia, odczuwanie właśnie sensowności i celowości poświęcania swojego czasu, zdrowia, a czasem całego życia dla jednej idei, która tuż przed śmiercią może okazać się całkowicie nie trafna i bezsensowna.
No i tu znów wrócę do tego nieszczęsnego sensu życia, osobiście boli mnie, że nie zawsze świat zewnętrzny w jakim dorastamy mówi nam jak żyć lub po co żyć. Gdy mały człowiek zaczyna dorastać, odczuwać potrzeby seksualne, szuka swojej drogi to tak naprawdę, najczęściej kroczy sam w ciemności, chyba że trafi na grupę rówieśników, starszych kolegów, rodzeństwo bądź kogoś z rodziny kto wciągnie go lub ją w jakiś sport, subkulturę lub pasję wykonywania czegokolwiek, co nada takiej młodej duszy chęci i celowości do działania.
Sam mogę powiedzieć, że miałem to szczęście i starszy brat był dla mnie zawsze ideałem do naśladowania, czy to przez windsurfing czy jazdę na snowboardzie. Zawsze chciałem być taki jak on i starałem się go gonić. Z biegiem lat, okazało się że poświęciłem się sportom wodnym można w zasadzie powiedzieć, bez reszty. Po skończeniu studiów otworzyła się puszka pandory, gdyż odkryłem że sam jestem w stanie zorganizować sobie pracę i mieszkanie za granicą, w miejscu gdzie mogę bardziej oddać się swojej pasji pływania na windsurfingu. To dodało mi skrzydeł, pokazało mi że moja wcześniejsza niepewność siebie była błędna. Dlatego mogę z perspektywy powiedzieć, że nastąpił w moim wypadku efekt śnieżnej kuli, gdyż od czasu jak zacząłem być sponsorowany, dostawać wsparcie sprzętowe, dzięki czemu mogłem rozwinąć swoje umiejętności, do chwili obecnej czuję że moje działania mają głębszy sens i cel, gdyż inni ludzie widzą, że to co robię jest nie tylko fajne, odważne, ale widać że całokształcie dążę do czegoś, na co nie każdy ma odwagę, mianowicie widać to gołym okiem, że spełniam swoje marzenia.
To właśnie może być tym sensem życia, postawione cele, misje, zadania, bądź jak inni wolą, piękne marzenia 🙂 Niezależnie czy naszym marzeniem będzie życie w domku nad oceanem z zejściem schodami na plażę i całą galerią desek surfingowych w dużym pokoju, czy piękna chatka w środku lasu z wyjściem prosto na trasy narciarskie i życiem w zgodzie z naturą i własnym głosem serca.

Wydaje mi się, że wyidealizowane obrazy pokazywane nam przez innych zaburzają nasze własne pomysły na swoje życie, przez co stajemy się tylko bardziej zakłopotani. Nie wiemy już czy jesteśmy homo czy hetero, nie wiemy czy lubimy blond czy czarne włosy, nie wiemy czy dobrze jest wyjechać za granicę i spełniać swoje marzenia czy zostać w starych butach i harować całe życie na spełnianie cudzych marzeń… W tym wszystkim ciężko jest odnaleźć klarowny obraz tego jak chcemy aby nasze życie wyglądało i z tym się mogę w pełni zgodzić.
Na szczęście istnieje wiele technik, a obecnie też sporo ciekawych kursów i poradników w filmach w internecie, gdzie dowiemy się jak inni sobie radzą bądź poradzili z własnymi problemami. Osobiście lubię oglądać co jakiś czas wykłady TED’a lub TED’x , gdzie w ciągu kilku minut ludzie opowiadają o przeróżnych rzeczach, sposobach na swoje życie, zmianach jakich dokonali, odkryciach, błędach, olśnieniach i tak dalej, i tak dalej…
Z książek możemy też wyczytać o sublimacji jakiej poddają się sportowcy, osoby wierzące bądź inne osoby celowo wyzbywające się swojej seksualności, celem przekierowania tej energii na inne działania. Nie są to bynajmniej najbardziej popularne metody w świecie, w którym co chwila widzimy bądź słyszymy słowo seks, gdzie ciało jest ważniejsze niż umysł i gdzie mądrość jest ceniona niżej niż, uroda, która jak wiemy przemija szybciej, a wszelkie próby nienaturalnego jej podtrzymania wyglądają co by tu nie mówić, nie za ciekawie. Stąd jeśli mam wybierać, wolę stymulować swoją głowę obrazami i ideami, które pozwolą mi się rozwinąć jako człowiekowi, niż miałbym tylko inwestować w swój wygląd zewnętrzny, który mimo wszystko wciąż świadczy o tym czy dbamy o siebie, czy już jesteśmy dziwakami lub pokazujemy dosadnie innym jak bardzo nam na tym wyglądzie nie zależy. Aczkolwiek to już temat na inną rozprawkę 😉
Na szczęście póki co, jakiś sens w tym życiu da się znaleźć, a gdy nam zniknie z oczy bądź z głowy, to polecam pisanie bądź rozmowę z innymi ludźmi, pomaga przywołać ten stan i oddalić głupie myśli, nawet jeśli czujemy się samotni.
Niech żyje mądrość, niech żyje ciekawość i niech spełniają się marzenia 🙂
3style4life